Byłeś na blogu?!

Skoro już zajrzałeś zostaw jakiś ślad! xD
Błagam napisz jakiś komentarz lub e-mail, mówiący, czy ci się podoba blog, czy nie, co mogłybyśmy zmienić, by było fajniej...

Pozdrowionka x3 Paulinka&Zuza

sobota, 20 października 2012

3.Mała sierotka...

Pani Marianna Mount-kobieta w wieku starczym, o zawsze uśmiechniętej twarzy i poszarzałych włosach, była bardzo troskliwa i opiekuńcza. Wszyscy mieszkańcy miasteczka znali ją z uczynności i gościnności.
Przechodząc tego feralnego dnia, obok płonącego mieszkania państwa Cute przeraziła się niezmiernie. Lubiła ona bowiem swoich sąsiadów i często przychodziła do nich w odwiedziny. Od samego początku ich małżeństwa i sprowadzenia się w te rejony, życzyła im jak najlepiej. Była z nimi także w pierwszych chwilach życia malutkiej Amelki. W chwili gdy pewien mężczyzna, gaszący ogromny pożar odżekł iż "nikt niestety nie przeżył" zamarła w miejscu. Mało co nie przeraziła się na śmierć. Ze łzami w oczach poszła małą, krętą dróżką w stronę swego drewnianego domku. Nagle przed nogami przebiegł jej czarny, piękny kot... kocica.
-A kysz! Wstrętne kocisko! Teraz i mnie spodka nie szczęście! Ola Boga! Ja nieszczęsna!-zaczęła lamentować. Nagle usłyszała płacz dziecka. Na domiar zdziwiona podeszła w stronę zawiniątka. To była ona! Amelia Cute we własnej małej osóbce. Gdyby ktoś zobaczył w tej chwili minę starej Marianny pomyślałby iż zwariowała, lub zobaczyła ducha. Z niepewnością podniosła jednak dziewczynkę na ręce i zaczęła tulić oraz uspokajać. Bez zastanowienia zaczęła biec w stronę drewnianej chatki, zamieszkanej przez staruszkę i jej męża. Stanęła przed drzwiami, złapała za klamkę i...
-Ola Boga! Co ja pocznę!-odrzekła do siebie bardzo zmartwiona-Przecie on zatłucze to maleństwo!
Mężczyzną, o którym mówiła kobicina był Ignacy Mont, mąż owej staruszki. Mimo swego podeszłego już wieku był pełen wigoru i werwy, co było wręcz przekleństwem dla pani Marianny. Przychodził on bowiem często pijany do domu i rzadko kiedy przynosił jakieś zarobione pieniądze. Zazwyczaj ro pani Marysia musiała zadbać o to by w domu był "kawałek chleba".
Małżeństwo to nie miało dzieci, mimo iż staruszka bardzo tego pragnęła. Prawdopodobnie dlatego pan Mont pozostał cyniczny i nie miły do tak później starości. Jak mawiały niektóre ich sąsiadki "mężczyzna bez syna to jak spalona ziemia w zamian za ogródek z kwiatkami".
Co najgorsze nienawidził on żadnych obcych osób w domu, a najbardziej już dzieci. Pani Marianna miała więc słuszne obawy iż w przypływie złości mógłby on zrobić krzywdę dziecku. Uchyliła więc drzwi i zajrzała do środka. Ujrzała swego męża śpiącego na starej, połatanej kanapie. Westchnęła cicho i ociężale. Wślizgnęła się do środka, z dzieckiem na rękach i szybko przebiegła do kuchni, po czym po zamknięciu drzwi włożyła Amelkę do wiklinowego koszyka.
-Ojjj ty dzieciaku! Jesteś dla mnie przekleństwem!-powiedziała trochę do siebie a trochę do maleńkiej Cute.
Stara pani Mount złapała szybko za długie ucho koszyka, przykryła dziecko ścierkami i wróciła do pokoju. Niestety stała się rzecz, której bała się najbardziej. Maleństwo zaczęło płakać, czym oczywiście obudziło pana Ignacego. Ten zerwał się z sofy zdenerwowany i rozwścieczony jak stado byków.
-Co ten berbeć robi w moim domu?!-krzyknął na udającą uśmiech panią Mariannę.
-Myślałam, że ucieszysz się z gościa...
-Won! Won z nim!-krzyknął i wyrzucił z domu wiklinowy koszyk, a następnie swoją żonę
Pani Marianna z godnością się otrzepała, podniosła koszyk i ruszyła w drogę...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz