Byłeś na blogu?!

Skoro już zajrzałeś zostaw jakiś ślad! xD
Błagam napisz jakiś komentarz lub e-mail, mówiący, czy ci się podoba blog, czy nie, co mogłybyśmy zmienić, by było fajniej...

Pozdrowionka x3 Paulinka&Zuza

poniedziałek, 31 grudnia 2012

10.Ponowne spotkanie z kotkami...

   Po chwili panienka znalazła się z powrotem w pomieszczeniu, w którym zamknęła ich Herta.
- To nie możliwe! To nie tak!- krzyczała dziewczynka.- Co my tutaj znowu robimy?
- Jak to znowu?- zdziwił się Wojtek.
- Przed chwilą byliśmy na polanie, i ty mi uwierzyłeś, lecz potem znalazłam kartkę i...- nie dokończyła dziewczynka.- Szkoda moich słów, i tak mi nie uwierzysz...
Panience Cute zaczęły spływać łezki po policzkach.
-Ależ nie przejmuj się Azuso, ja ci wierzę- usłyszała cichutki, piskliwy głosik wydobywający się zza szafy.
Dziewczynka, od razu pobiegła w tamtą stronę. Gdy się podniosła, z kieszonki jej połatanej i za dużej bluzeczki wyleciała kartka. Ta sama, którą znalazła na polance.
- Widzisz, widzisz Wojtek... mam, znalazłam dowód!- wykrzyknęła uradowana Azusa.
- Białą kartkę papieru nazywasz dowodem?- roześmiał się Wojtek.
- Nie widzisz, tu jest napisane: "Opiekuj się nimi..."- powiedziała panienka
- Znowu ci się coś przyśniło i teraz mi wmawiasz, że jest tu cos napisane...- rzekł poirytowanym głosem Wojtek.
- Ja cie nie rozumiem... - ponownie rozpłakała się dziewczynka...
Po chwili otworzyły się drzwi i weszła panna Lodzia
-Łotry, kolacja! -krzyknęła.
Dzieci zerwały się na równe nogi i poszły za kobietą. Podczas kolacji panowała niezręczna cisza. Azusa cały czas myślała o tym co się wydarzyło i dziwiła się, dlacego Wojtek nie widział napisu. Nagle zauważyła czarne kociątko, które wyszło z kuchni i szło w stronę jadalni. Panienka, w obawie o bezpieczeństwo kotka krzyknęła:
-Mysz, mysz! Widziałam mysz!
Panna Herta zemdlała, panna Sara stanęła na stół i zaczęła piszczeć, a pani Sara i Julianna wpadły w panikę i wybiegły z jadalni. Kucharki latały z łyżkami, chochelkami i garnkami i próbowały ją złapać, natomiast dzieci chichotały się i rzucały jedzeniem, wykorzystując brak opieki. Dziewczynka wykorzystała zamieszanie i złapała kotka, po czym zaniosła go na dół do piwnicy. kiedy tam weszła, nie mogła uwierzyć własnym oczom. Na podłodze leżała 14 wtulonych w siebie, czarnych kociąt. Kiedy ją zobaczyły, zaczęły mruczeć i tulić się. Azusa ucieszyła się, że mogła je z powrotem zobaczyć.
- Zajmę się wami najlepiej jak będę potrafiła- szepnęła, po czym wyszła, zapominając o zamknięciu drzwi. Kiedy wróciła sytuacja została po części opanowana. Panna Sara krzyknęła:
-Dzieci, idźcie do swoich pokoi!
Wszyscy posłusznie opuścili jadalnię.
Nazajutrz, po śniadaniu, dzieci miały czas wolny. Azusa wyszła do toalety. Nagle zauważyła pannę Juliannę, niosącą kosz z praniem. Z pomiędzy ubrań wystawała mała, czarna, kocia główka. Panienka podbiegła do kobiety powiedziała:
- Ja muszę to wziąć...
- Ależ drogie dziecko, to jest moje zajęcie, idź do pokoju.
-Ale ja muszę bo... panna Lozia kazała mi odpokutować za to co zrobiłam i ja musze to wyprać, proszę niech mi to pani da.- rzekłą najszybciej jak umiała dziewczynka.
- W takim razie, proszę. Umyj jeszcze podłogę i wyszoruj łazienki. - odpowiedziała kobieta, ale tego dziewczynka już nie słyszała, ponieważ pobiegła w dół, do piwnicy, aby zanieść kotka. To był jednak dopiero początek jej przygód...



sobota, 29 grudnia 2012

9. Straszna rzeczywistość i marzenia

Amelia podniosła ociężale powieki. Po raz pierwszy w jej króciutkim życiu poczuła cierpki ból głowy. Nagle usłyszała piskliwy, przeraźliwy głosik Wojtka.
-Azusa, żyjesz! Uciekaj!
Mała dziewczynka zerwała się natychmiast.
-"To nie możliwe! To nie mógł być sen! Ja czułam sierść tego kota! Przecież czułam jak mnie zdrapał!"- myślała. Nie zauważyła nawet biegnącej w jej stronę pani Lodzi i jakiegoś milicjanta. Natychmiast podnieśli oni dziewczynkę i brutalnie ustawili obok chłopca...
-To wszyscy uciekinierzy?- zapytał mężczyzna
-Owszem. Już ja wam pokażę łobuzy! Wiecie jak się o was martwiliśmy?!- skłamała pani Sara i mocno złapała Azusę na chudą rączkę, następnie poszarpała nią, co jak stwierdziła dziewczynka, było bardzo niedelikatne i mało odpowiednie.
Po powrocie do domu dziecka panna Lodzia kazała zamknąć dzieci w zimnym, źle urządzonym pokoju na strychu. Pomieszczenie to było zakurzone i ciemne, miało bowiem jedynie małe okienko, na dodatek wbudowane od strony północnej. Na samym środku pokoju ustawiona była stara wersalka, z wystającymi sprężynami. Tuż obok niej znajdowała się spróchniała komoda, pochodząca z lat dwudziestych. Rzeczy uciekinierów zostały rzucone na dwa, równolegle ustawione łóżka. Przykryte one były starymi prześcieradłami i wełnianymi, drapiącymi kocami. Azusa usiadła na kąciku swojego nowego łóżka.

-To niesprawiedliwe!- krzyknął Wojtek, szarpiąc się z panią Hertą, która dostała rozkaz zaprowadzenia dzieci na górę.
-Nic nie porace- powiedziała pani Herta sepleniąc- Un ordre... rozkac!
Następnie stara kobieta wyszła, zamykając dzieci na klucz. Chłopiec usiadł na kanapie zrozpaczony.
-A juz nam się prawie udało... Już uciekliśmy... Powinniśmy byli uciekać z miasta! Ach...- wyrzekł głośno, trochę do siebię, a  trochę do dziewczynki i zakrył sobie dłońmi lice, opierając łokcie na kolanach
-Już je miałam...- powiedziała równie smutna Amelka- Ja na prawdę widziałam te koty! Ona do mnie mówiła! Mogłam poznać prawdę na temat mojej przeszłości... Może pomogłoby mi to znaleźć rodzinę... Moją rodzinę...- powiedziała smutno i po policzkach zaczęły jej kapać łzy, coraz szybciej i szybciej
-O czym ty gadasz?!
-O kotach! 16 czarnych kotów... To na pewno nie jest zbieg okoliczności...
-Przyśniło ci się! Co może one jeszcze do ciebie gadały?! Wpadłaś do rowu i zemdlałaś! Tyle!
-Nie prawda! Nie mów tak!- krzyknęła rozzłoszczona dziewczynka i wstała na równe nogi, zaciskając z nerwów piąstki
-Udowodnij!- krzyknął chłopiec reagując podobnie
-Jak chcesz!- krzyknęła panienka i podbiegła do drzwi. Próbowała je otworzyć- na marne, wrota bowiem zostały zamknięte. Dziewczynka zaczęła dotykać ścian palcami obu rąk i przykładać do nich ucho.
-Czego ty szukasz?- spytał chłopiec
-Dowodów!- powiedziała dziewczynka. Po pewnym jednak czasie opadła z sił i usiadła obok Wojtka. Złapała głęboki oddech
-Musi być jakieś wyjście- wyszeptała, mając ogromną nadzieję, na możliwość ucieczki.
Nagle dzieci usłyszały pukanie do drzwi. Oboje się zerwali i podbiegli do miejsca wydawanego odgłosu.
-Kto tam?- spytał Wojtek
-Rozalia, otwórzcie- usłyszeli szept
-Nie możemy, zamknęli nas, klucz ma pani Herta, uwolnij nas Róża!- powiedziała z zapałem Amelia. Panna Borek zbiegła szybko na dół, po krętych schodach. Już po godzinie wróciła do przyjaciół i otworzyła im wyjście. Azusa rzuciła się na szyję przyjaciółce.
-Dziękuje!- krzyknęła- Uratowałaś nas!
-Nie ma za co ale, ja chciałam tylko poży...- nie zdążyła dokończyć dziewczynka, bo jej koledzy zbiegli na dół. Później poszło im już jak spłatka, gdyż właścicielki zajęte były jedzeniem spóźnionego obiadu.
Amelka od razu zaczęła biec w stronę tajemniczego lasu.
-Gdzie ty idziesz?- spytał Wojtek- Przecież musimy uciekać. Z miasta!
-Muszę ci udowodnić!
-Już ci wieżę, choć już!
-Ale to moja szansa! Tylko tak odnajdę rodziców! Proszę...- powiedziała i spojrzała błagalnie na chłopaka
-No dobra, ale potem uciekamy...- wyrzekł młody panicz Okleciński i dzieci pobiegły w wybranym kierunku.

Amelka bez trudu trafiła do wcześniej odnalezionej polany. Wojtek patrzył na to miejsce jakby znalazł się w jakimś raju.
-Widzisz? Mówiłam?! Nie przyśniło mi się!- powiedziała panienka i podbiegła do drzewa, przy którym przedtem siedziała z kocicą i jej młodymi. Pod szerokimi gałęziami leżała malutka biała kartka:
"Opiekuj się nimi..."- napis był krótki.
 Amelce zakręciło się w głowie. Nagle cały świat w okół niej zaczął wirować. Wojtek zniknął, zniknęło wszystko...

niedziela, 18 listopada 2012

8.Przykre wspomnienia i promyk nadziei



http://www.story.gala.pl/fotka/144/144133_l/wsch%C3%B3d+s%C5%82o%C5%84ca.jpg 
Złocisto  czerwone słońce zaczęło powolnym krokiem wznosić się na widnokrąg. Jakby ktoś brutalnie budził je z pięknego snu i wzywał do pracy, by oświetlało przepiękną, wiosenną roślinność. Już po chwili jaskrawo żółte promyki zaczęły wdzierać się do najmniejszych szczelinek lasu i budzin drobną, leśną zwierzynę. Udało im się także oświecić swym blaskiem zaspane dzieci, w tym małą Amelkę z przytulonym do siebie kociątkiem. Malutkie kropelki rosy wydawały się być drogocennymi kryształkami, przez dziwny przypadek zawieszonymi na jasno zielonej, młodej roślinności. To wszystko pobudzał do życia lekki, Świerzy wiaterek, niosący ukojenie i orzeźwienie. Gdyby jakiś poeta w tamtym czasie znalazł się w tym miejscu pomyślałby, że trawił do raju. Opiewał by wierszami piękno i złożoność ogromnego i niezwykłego lasu. Gdyby tylko wiedział jakie jeszcze niesamowite i magiczne stworzenia w nim żyją?!
Nagle uchyliło się malutkie, opuchnięte oko Azusy. Już po chwili blask błękitu jej źrenic mógł w całości pokazać się otaczającemu jej światu. Dziewczynka bowiem miała wielkie, turkusowo- niebieskie oczy. Najbardziej zagorzały, krytyk piękna zachwyciłby się ich cudownością. Jej gęste, ciemnoczekoladowe włosami opadały kaskadami na czoło i twarz. Dziewczyna ogarnęła włosy i związała kawałkiem wstążki w warkocz, wijący się aż do jej bioder. Bohaterka wstała. Spojrzała na horyzont, na którym widać było ogrom otaczającego ją świata. Tuż po chwili spostrzegła, że małe kociątko, znalezione ubiegłego wieczoru znikło.
-Wojtek!- zaczęła budzić ze strachem i trwogą, chłopca
-Co się dzieje Azusa?- spytał zdziwiony młody człowiek i zerwał się na równe nogi
-Gdzie jest kot…- nie dokończyła tego krótkiego zdania, gdyż z tych samych krzaków, co ubiegłego dnia, wyskoczył kotek. Nie był to jednak ten sam kotek co wczoraj. Tamten miał białe skarpetki na przednich łapakach. Ten zaś był gładko czarny a jego oczęta przypominały wyglądem oczy dziewczynki. Ich głęboka niebieskość wydzierała się do lasu i przedzierała się do oczu dzieci.
-Kici kici…- dziewczynka zaczęła nawoływać kotka i ukucnęła. Ten powoli podszedł do niej i zaczął się przytulać do jej drobnych rączek. Dziewczynka spojrzała głęboko w jego oczęta. W pewnej chwili uchylił on pyszczek i co komuś mogłoby się wydawać nierealne, wyszeptał
-Idź za mną!- dziewczynka nie zdążyła nijak na to zareagować. Kotek szybko ruszył tam skąd przyszedł. Amelka bez namysłu ruszyła za nim. Nie zdążyła nawet Wojtkowi powiedzieć, co się stało. Już po chwili kotek zaczął biec, ciasną, krętą dróżką i wpadł do suchego kanału. Azusa powoli zeszła po drabince i pogoniła za kociątkiem.
-Ej mały zaczekaj!- wołała na marne, kotek zniknął, tak samo jak drabinka, po której zeszła, tak jakby ktoś ją zabrał. Zrozpaczona dziewczynka zaczęła iść brudnym tunelem przed siebie. Niestety nie było śladu po kotku ani jakim kol wiek innym żywym stworzeniu. Po kilku godzinach drogi Amelia usiadła na ziemi i zaczęła cichutko łkać. Nagle zmorzył ją ciężki sen. Spuściła bezwładnie główkę oraz rączki i cichutko zasnęła.
-Amelio!- usłyszała nagle znajomy głos. Podniosła główkę. Azusa znajdowała się w jej spalonym niegdyś domu. Przy cieplutkim kominku zobaczyła swoich rodziców, tulących mała, zawiniętą w kołderkę dziewczynkę. Byli tacy szczęśliwi. Azusa znajdowała się jakby w cieniu. Tak strasznie chciała być z tą rodziną, wyciągnęła błagalnie wątłą rączkę i nagle ogień z kominka zaczął się rozrastać. Nagle pochłonął wszystko. W pewnej chwili nastała ciemność. Głucha, czarna i pusta ciemność, nicość. Amelia otworzyła oczy. To był tylko sen. Sen z przeszłości. Jakim cudem będąc dzieckiem zarejestrowała tamte informacje? A może to ta kraina, która ją otaczała ma z tym coś wspólnego? Może to ten mały kotek, którego głosik usłyszała? Dziewczynka podniosła głowę i spojrzała przed siebie.  Jej oczom ukazał się niezwykły krajobraz. Tuż za wyjściem z tunelu była niezwykła kraina. Na drzewach siedziały czarne wiewiórki. Po niebie latały mewy o popiołowym kolorze. Można było także gdzieniegdzie dostrzec czarnego motyla. Mimo tego wszystko było przepiękne. Słońce miało kolor różowo- złoty a woda płynąca z oceanu była srebrno- amarantowa. Każde zwierze, które tam żyło miało ten sam kolor. Nagle Azusa usłyszała znany, piskliwy głosik, z dołu.
http://pu.i.wp.pl/k,NDM1ODQxMzIsNjIzMjk2,f,kraina17.jpg-Na co czekasz?- spytał mały kotek, który ją tu przyprowadził i pobiegł przed siebie. Amelia zaczęła go gonić. Po chwili on się zatrzymał.
-Kim jesteś?- spytała spokojnie dziewczyna, kociątko
-To ty nie wiesz?- zaśmiał się czarny urwisek i po chwili z krzaków wyszła chmara czarnych kociąt. Amelka usiadła po turecku na środku i ze spokojem zaczęła głaskać i brać na ręce każde zwierzę. Mimo zdziwienia jakie ją ogarniało była szczęśliwa. Na jej twarzy pojawił się uśmiech. Nie bała się tej dziwnej sytuacji, wręcz przeciwnie. Marzyła by ta chwila trwała wiecznie.
Zaczęła bawić się z kociątkami i każdemu z nich dawać imię. Najbardziej polubiła tego kotka, który ją tu przyprowadził. Stwierdziła, że on najbardziej przypomina ją. Stale siedział sam i rzadne kociątko nie bawiło się z nim. Nazwała go Bambo. Gdy tylko wypowiedziała to słowo w krzakach coś szepnęło. Nie usłyszała ona tego szptu, a możliwe, że po postu go nie zrozumiała? Był on chyba wypowiedziany w obcym jej języku.
Jak na rozkaz każde kociątko odeszło od Azusy i grzecznie usadziło się w rządku pod drzewem. Został tylko Bambo, lecz i tak siedział on tylko w pewnej odległości od bohaterki. Nagle z krzaków wyszła duża, czarna kocica.
http://i.pinger.pl/pgr421/baf46d8f001183614d221e93/kraina2.jpg
-Witajcie moje dzieci!- powiedziała do kociątek ocierając się o każde z nich.- Witaj Amelio!- odrzekła do dziewczynki, lecz ta zdziwiła się, po raz kolejny słysząc to imię. Dziewczynka siedziała odrętwiała i zdziwiona tą sytuacją. Już po chwili jednak wszystko zrozumiała...

<CDN...>

sobota, 17 listopada 2012

7.Udało się!



Mała Azusa przemknęła się między pokojami.
-No dawaj Wojtek!- szepnęła widząc śpiącą panią  Hertę
Młodziak szybko dobiegł do koleżanki i oboje wymknęli się z domu dziecka. Przez pewien czas jeszcze biegli, aż schowali się za najbliższym budynkiem.
-Udało nam się!- krzyknął chłopiec z radości i przytulił dziewczynkę w euforii. Później oboje zawstydzeni oparli się o murek.
-No i co teraz?- spytała swoim piskliwym głosikiem Amelka.
-Znajdziemy jakiś opuszczony dom…
-I co dalej? Skąd weźmiemy jedzenie? Pieniądze?
Chłopiec zawstydzony spuścił oczy. Później jednak znowu odżył  pełen nadziei.
-Na pewno sobie poradzimy… Może…- zawahał się przez chwilkę- Może nam się uda znaleźć naszych rodziców…
Nie było potrzeby nic odpowiadać. Ta jedna myśl zaczęła szybko kiełkować w małej główce Azusa’y. Gdyby naprawdę znalazła swoich rodziców! Gdyby mogli powiedzieć jej, że ją kochają, że przez przypadek trafiła do tego strasznego domu dziecka! Ona tak bardzo w to wierzyła, że nic innego nie mogło stać się ważniejsze od odnalezienia Państwa Cute.
-No to co? Idziemy?- dziewczynka zapytała z entuzjazmem i dzieci ruszyły w dalszą drogę.  

 Dzieci powolnym krokiem poszły w stronę lasu, w którym bohaterkę napadł ryś. Mimo, iż była tu po raz pierwszy, miejce to wydawało jej się znajome. 
-Trochę strasznie tu wchodzić, nie?- powiedziała półszeptem dziewczynka.
-Nie, nie ma czego się bać- odpowiedział drżącym głosem.
Dzieci pomału wchodziły do lasu. Po godzinie doszły do polanki. Pogoda była wiosenna. Tak jak na tę porę roku przystało słońce świeciło i było w miarę ciepło. Otoczenie i przyroda wokół wyglądały pięknie. Zwierzęta budziły się ze snu zimowego, a pierwsze pąki listków zakwitały na drzewach.
-Ale tu ładnie...- powiedział Wojtek.
-No, jak... z bajki...- rzekła Azusa.
Dzieci usiadły na polance i przez jakiś czas obserwowały przyrodę. Azusie bardzo podobał się śpiew ptaszków.
Nadszedł wieczór. Zrobiło się dosyć chłodno. Dzieci nie wiedziały co robić. Wojtek proponował nawet Azusie powrót do domu, ale ona, w nadziei znalezienia rodziców odrzuciła pomysł. Nagle zobaczyła, że coś się rusza w krzakach. Wojtek powiedział, że jej się na pewno przewidziało, ale ona postanowiła to sprawdzić. Delikatnie odsłoniła gałęzie z młodymi listkami i ujrzała śliczne, małe, czarne kociątko. Wygladało na przestraszone i zagubione, dlatego postanowiła je wziąć ze sobą. Pokazała je Wojtusiowi.
-Jakie śliczne- powiedział.
-Ale ciekawe gdzie jest jego mama...-odrzekła Azusa.
-No, ciekawe. Może jej poszukamy- zaproponował Wojtek.
-Dobrze, ale już nie dzisiaj, bo jest ciemno i chyba późno.
-Tylko ciekawe gdzie prześpimy noc?- zapytał Wojtek.
-No, ciekawe. Musimy chyba iść dalej i poszukać jakiegoś legowiska.
-Albo...Zostańmy tutaj! Nazbieramy suchych liści i gałęzi i rozpalimy ognisko. Przed wyjściem wsadziłem zapałki do kieszeni.
-Ognisko?! Jesteśmy... za mali..chyba...yyy...-dziewczynka nie wiedziała co powiedzieć, ponieważ ogień wydawał jej się tajemniczy i tak naprawdę nic o nim nie wiedziała, poza tym jak wygląda.
-Nie bój się. Już dużo razy widziałem jak robili to dorośli.Chodź, pozbieramy gałęzie.
Po godzinie gałęzie były nazbierane, jednak liści nie znaleźli, wiele, ponieważ była wiosna. Dzieci ułożyły kije i otoczyły je kamieniami. Wojtek zapalił zapałkę i pomału rozpalił ognisko.
-Udało się!- krzyknął uradowany.

Dzieci ogrzały się przy ognisku, a później zasnęły.

piątek, 9 listopada 2012

Ognisko i plany ucieczki^^

 Azusa dorastała w placówce. Cały czas zastanawiała się jak tu trafiła. Nie wystarczały jej odpowiedzi typu "jak większość dzieci" czy "to jest nieważne". Wiedziała, że prawda jest inna, ale nie umiała znaleźć odpowiedzi na swoje pytania.
Kiedy dziewczynka ukończyła 6 rok życia zaczęła uczęszczać na zajęcia szkolne. Na jednaj z pierwszych lekcji, pani kazała narysować dzieciom cokolwiek chcą. Azusa narysowała pięknego, dużego motylka. Kiedy stała w kolejce by oddać rysunek, stanął przed nią chłopczyk, który narysował dzieci bawiące się przy ognisku. Jej uwage przykuł ogień, wydawało jej się, że go już kiedyś wcześniej gdzieć widziała, ale nie wiedziała gdzie. Zaciekawiona zapytała chłopca co to, na to on odpowiedział:
-Ogień, a co nie wiesz???
-Nie, to znaczy... yyy... tak...znaczy....-dziewczynka nie mogła się wysłowić.
-Hihi. Nie wie jak wygląda ogień... hihi podrzutek nie wie jak wygląda ogień!- krzyknął na tyle głośno, aby usłyszała pozostała część klasy. Pani krzyknęła na chłopca i kazała stanąć w kącie, a dziewczynkę skrzyczała i powiedziała, żeby nie prowokowała kolegów głupimi pytaniami. Azusa się rozpłakała, co jeszcze bardziej rozzłościło panią Ludwikę :
-Do kąta, w tej chwili, rozpieszczone dziewuszysko, już ja się tobą zajmę!!!- wykrzyczała.
Następnego dnia do domu dziecka przyjechał nowy, ośmio letni chłopiec. Został przydzielony do sąsiedniego pokoju. Po kilku dniach zaprzyjaźnił się z dziewczynką. Wojtek, bo tak miał na imię był miły i grzeczny oraz podobnie jak Azusa nie nawidził opiekunek pracujących w placówce, a szczególnie pani Ludwiki.
Jakiś czas później kobiety zorganizowały ognisko. Azusa nie mogła się doczekać, ponieważ była ciekawe jak w rzeczywistości wygląda. W końcu nadeszła ta długo wyczekiwana chwila. Jednak przed zbiórką chłopiec, u którego na rysunku widziała ogień zaczął się śmiać, żeby lepiej nie szła, bo się przestraszy. Wtedy w jej obronie stanął Wojtek. Powiedział, że to nie wina Azusy, że nigdy go nie widziała. Kłótnię zauważyła pani Ludwika. Nie zastanawiając się nawet chwilę, kazała iść całej trójce na górę. Pozwoliła zostać tylko chłopcu, który spowodował awanturę, ponieważ jej zdaniem nic nie mówił. Dziewczynka rozpłakała się, ponieważ marzyła o tym, żeby zobaczyć ogień. Na szczęściae było widać przez szybę. Kiedy obserwowała iskry ognia, kojarzył jej się z jakimś czarym, przyjaznym kotkiem i rodzicami. Nie wiedziała dlaczego, ale wstydziła się komukolwiek o tym powiedzieć. Nagle, kiedy tak rozmyślała, Wojtek wpadł na genialny pomysł.
-Ucieknijmy. Ucieknijmy stąd. Mamy okazję, ucieknijmy!- krzyczał.
-Faktycznie, to dobry pomysł, tylko, że później będą nas szukać, a jak znajdą, to pani Ludwika się mocno rozzłości.-odpowiedziała dziewczynka.
-Nie znajdą, już, ja się o to postaram.
-Tak, ty akurat. Ale w sumie... co nam szkodzi? Ucieknijmy i... znajdziemy porzuconą chatkę iw niej zamieszkamy...i będziemy mieć dużo kotów...najlepiej czarnych
-...i rudo-białych- dodał chłopiec.



CDN...

sobota, 27 października 2012

5.Azusa Cute


     Mała Amelka błądziła samotnie po lesie. Była głodna i zmarznięta, dlatego płakała. Dziecko było nieświadome tego co tu robi i tęskniło rodzicami. Świadczyły o tym wypowiadane przez nia pojedyncze sylaby:
-Mama...Data...Mada...
Nagle coś zaszeleściło w krzakach. Malutka  dziewczynka zaciekawiła się tym bardzo. Zaczęła raczkować w tamtą stronę. Nagle zza drzewa wyskoczył młody ryś. Miał zamiar zaatakować dziecko. Biedna córeczka Cute'ów nie znała jego strasznych zamiarów. Gdy jednak zwierz zadrapał ją w wyciągniętą, malutką rączkę, ta zaczęła płakać. Ryś szykował się do ataku. Już miał skoczyć, gdy nagle pomiędzy niego a dziewczynkę wskoczył czarny kot. To była Bambusia! Mała Amelka rozpoznała swojego ulubionego kotka, który uratował jej życie.
Kocica wystawiła pazury i prychnęła na rysia. Ten po spostrzeżeniu zapalczywości swojej przeciwniczki tylko parsknął i oddalił się w obawie o swoje życie. Dziecko przestraszyło sie wtedy jeszcze bardziej, ponieważ nigdy nie byułóa świadkiem takiej sytuacji. Ten jednak zaczął miałczeć i przytulać się do dziewczynki. Ta od razu zaczęła się śmiać i bawić z Bambusią. Ta, jednak wykazała się niespotykaną u kotów madrością i wykorzystała uwagę dziewczynki by wyprowadzić ją z lasu i zaprowdzić w pewne   miejsce...
   
    
Na ciepłej kanapie siedziała pani Lodzia, Sara i Julianna. Wszystkie trzy pracowały niegdyś w dobrze prosperującej  hurtowni kołder puchowych, dzięki czemu udało im się zarobić spory majątek i odnowić ogromną, starą willę jednej z nich. Teraz był tu dom dziecka.
Pani Lodzia, jako "najważniejsza właścicielka"(przynajmniej za taką się uważała) zawsze podejmowała najważniejsze decyzje i to od niej wypływało najwięcej pomysłów. Dwie pozostałe przyjaciółki nigdy nie miały śmiałości sprzeciwiać się jej i za każdym razem zachowywały się ulegle.
 Pani Sara i pani Julianna, były to siostry cioteczne od strony ojców. Same wychowywały się od późnego dzieciństwa w domu dziecka i chciały by było w nim jak najlepiej. Pani Lodzia spotkała je w pierwszej pracy(hurtowni) i po pewnym czasie rozpoczęły się ich wspólne perypetie.
Rozmawiały właśnie na temat nowej sprzątaczki. Zatrudniła ją pani Ludwiga i przyjaciółki zastanawiały sie czy to dobry pomysł. Kobieta umiała mówić tylko po łacinie i francusku. W języku polskim znała zaledwie kilka prostych zwrotów. Była jednak dobrą osobą i dzieci lubiły jej pomagać. Często zagadała ona coś do nich po łacińsku lub przynosiła smakołyki.
Ich rozmowę przerwało pukanie do drzwi.
-A któż to znowu? Herto otwórz dzwi! Herto!-krzyknęła pani Lodzia, lecz sprzątaczka najwyraźniej nie słyszała. Tak więc wielka "właścicielka" musiała sama się podnieść. Po chwili było słychać jakiś płacz i krzyk kobiety. Pani Sara i Julia natychmiast się zerwały. Po chwili doszła do nich także pani Herta. Widok ten był bardzo dziwny. Pod drzwiami siedziało samo, zmarznięte dziecko. Miało rozczochrane włosy i było brudne. Pani Julianna podniosła je na ręce. Dziewczynka miała na szyi karteczkę z napisem:
A<zamazane kilka liter przez kroplę deszczu)a   Cute
-Mały podrzutek!-powiedziała żartobliwie pani Julia, tuląc zmarznięte maleństwo.
-Azusa!-odezwała sie po łacińsku sprzątaczka
-Jak?-spytała pani Sara
-Azusa... Podżutek- odpowiedziała pani Herta

Zaczęto rozwieszać ogłoszenia o znalezieniu dziewczynki. Nikt jednak sie nie zgłaszał po nią. Została ona przydzielona do pokoju wraz z małą Różą Borek. Zwykle była nazywana ona Rozalią. Była o jakiś rok młodsza od Ameli... Azusa'y i trafiła do domu dziecka w podobny co ona sposób.
Malutka panienka Cute od najmłodszego dzieciństwa przezywana była przez dzieci podrzutkiem. Nie czuła się jednak źle. Zawsze uciekała do "swojego świata" i "własnej rzeczywistości".

<cdn>

piątek, 26 października 2012

4. Śmierć pani Marianny


 4. Śmierć pani Marianny


  Kobieta postanowiła zanieść dziecko do najbliższego domu dziecka. Niestety, nie było to takie proste. Najbliższa placówka była oddalona o 5,5 km od jej domu. Trzeba było iść też przez leśną drogę, która była bardzo niebezpieczna. Mimo to staruszka postanowiła iść, póki jej sił starczy, ponieważ i tak nie mogła wrócić do domu z dziewczynką. Jednak już po pół godzinie odczuwała zmęczenie, a każdy krok był dla niej wysiłkiem. Trzymała też na rękach dwuletnie dziecko, co było dla niej dużym obciążeniem. Po godzinie była bardzo zmęczona i nie miała siły iść dalej. Postanowiła więc odpocząć. Usiadła więc na mchu pod rozłożystym dębem. Czuła się okropnie. Wszystko ją bolało i nawet nie była w stanie wstać. Bała się, że umrze, dlatego napisała karteczkę z imieniem i nazwiskiem dziewczynki, po czym zawiesiła ją na jej szyi. Po tym utuliła się i przysnęła. Po pewnym czasie obudził ją padający deszcz. Kiedy otworzyła oczy było już ciemno. Przestraszyła się, ale na stwierdziła, że zna drogę, ponieważ jeszcze kiedy była młoda przyjeżdżała tu rowerami z rówieśnikami i jeździli aż do skraju lasu. Dlatego wyruszyła w dalszą drogę.
  Staruszka szła i szła, najszybciej jak tylko mogła. Nagle zauważyła rozwidlenie drogi. Nie pamiętała go, ale postanowiła wybrać prawą stronę. Jeszcze wtedy nie wiedziała, że się pomyliła. Poszła dalej. Po dwóch godzinach wyczerpującego marszu końca nie było widać. Odpoczęła więc znowu trochę i poszła dalej. Szła trzy i pół godziny. Wydawało jej się, że droga leśna już dawno powinna zaprowadzić ją na polanę, ale niestety nie zapowiadało się na to, ponieważ ścieżka  zamiast zwiększać, zaczęła się zwężać, ąż w końcu już wcale jej nie było i szła po trawie, łudząc się, że za chwilę wyjdzie na polanę. Niestety, po godzinie nie było śladu ani dróżki, anie polany, ani niczegokolwiek, co mogło by pomóc jej w dotarciu do domu dziecka.
  Wtedy zorientowała się, że się zgubiła
- Ola Boga i co ja teraz pocznę- powiedziała sama do siebie.
  Postanowiła więc odpocząć po męczącej podróży i usiadła pod pierwszym lepszym drzewem obok którego rosną krzew. Po 15 minutach poczuła się lepiej i postanowiła poszukać czegoś do jedzenia. Dziewczynka w tym czasie spała wtulona w płaszcz kobiety. Dlatego nie chciała jej budzić i zostawiła ją ukrytą między drzewek a krzakiem. Nazbierała jagód, malin i innych sezonowych owoców. Podczas gdy poszukiwała pokarmu usłyszała głośny tupot. Jednak nie był to na pewno tupot ludzki. Staruszka przestraszyła się ogromnie. Odwróciła się i... ujrzała dzika. Ten, nie zwlekają ani chwili, rzucił się na nią i powalił kobietę, raniąc ją w nogę i ramię. Pani Marianna nie miała siły wstać. Czuła ogromny ból, nasilający się z każdą sekundą. Bała się nie o siebie, ale o dziecko, które pozostało samo, w środku lasu bez opieki i jedzenia. Rozpłakała się i zaczęła głośno krzyczeć:
- Ratunku! Pomocy! Pomocy!...
Krzyki obudziły dziecko. Mała Amelka wstała i podreptała o własnych siłach przed siebie, co jakiś czas przewracając się na mech. Po godzinie dziewczynka oddaliła się od miejsca, w którym spała. Kobieta bardzo cierpiała i ogromnie się bała. Miała nadzieję, że może ktoś ją przypadkiem zauważy, ale niestety, prawda była inna. Staruszka umierała i co chwila czuła się słabiej. Za parę inut odeszła w sen śmierci, a jej ostatnie tchnienie brzmiało:
- O, biedne dziecko...



<cdn.>



sobota, 20 października 2012

3.Mała sierotka...

Pani Marianna Mount-kobieta w wieku starczym, o zawsze uśmiechniętej twarzy i poszarzałych włosach, była bardzo troskliwa i opiekuńcza. Wszyscy mieszkańcy miasteczka znali ją z uczynności i gościnności.
Przechodząc tego feralnego dnia, obok płonącego mieszkania państwa Cute przeraziła się niezmiernie. Lubiła ona bowiem swoich sąsiadów i często przychodziła do nich w odwiedziny. Od samego początku ich małżeństwa i sprowadzenia się w te rejony, życzyła im jak najlepiej. Była z nimi także w pierwszych chwilach życia malutkiej Amelki. W chwili gdy pewien mężczyzna, gaszący ogromny pożar odżekł iż "nikt niestety nie przeżył" zamarła w miejscu. Mało co nie przeraziła się na śmierć. Ze łzami w oczach poszła małą, krętą dróżką w stronę swego drewnianego domku. Nagle przed nogami przebiegł jej czarny, piękny kot... kocica.
-A kysz! Wstrętne kocisko! Teraz i mnie spodka nie szczęście! Ola Boga! Ja nieszczęsna!-zaczęła lamentować. Nagle usłyszała płacz dziecka. Na domiar zdziwiona podeszła w stronę zawiniątka. To była ona! Amelia Cute we własnej małej osóbce. Gdyby ktoś zobaczył w tej chwili minę starej Marianny pomyślałby iż zwariowała, lub zobaczyła ducha. Z niepewnością podniosła jednak dziewczynkę na ręce i zaczęła tulić oraz uspokajać. Bez zastanowienia zaczęła biec w stronę drewnianej chatki, zamieszkanej przez staruszkę i jej męża. Stanęła przed drzwiami, złapała za klamkę i...
-Ola Boga! Co ja pocznę!-odrzekła do siebie bardzo zmartwiona-Przecie on zatłucze to maleństwo!
Mężczyzną, o którym mówiła kobicina był Ignacy Mont, mąż owej staruszki. Mimo swego podeszłego już wieku był pełen wigoru i werwy, co było wręcz przekleństwem dla pani Marianny. Przychodził on bowiem często pijany do domu i rzadko kiedy przynosił jakieś zarobione pieniądze. Zazwyczaj ro pani Marysia musiała zadbać o to by w domu był "kawałek chleba".
Małżeństwo to nie miało dzieci, mimo iż staruszka bardzo tego pragnęła. Prawdopodobnie dlatego pan Mont pozostał cyniczny i nie miły do tak później starości. Jak mawiały niektóre ich sąsiadki "mężczyzna bez syna to jak spalona ziemia w zamian za ogródek z kwiatkami".
Co najgorsze nienawidził on żadnych obcych osób w domu, a najbardziej już dzieci. Pani Marianna miała więc słuszne obawy iż w przypływie złości mógłby on zrobić krzywdę dziecku. Uchyliła więc drzwi i zajrzała do środka. Ujrzała swego męża śpiącego na starej, połatanej kanapie. Westchnęła cicho i ociężale. Wślizgnęła się do środka, z dzieckiem na rękach i szybko przebiegła do kuchni, po czym po zamknięciu drzwi włożyła Amelkę do wiklinowego koszyka.
-Ojjj ty dzieciaku! Jesteś dla mnie przekleństwem!-powiedziała trochę do siebie a trochę do maleńkiej Cute.
Stara pani Mount złapała szybko za długie ucho koszyka, przykryła dziecko ścierkami i wróciła do pokoju. Niestety stała się rzecz, której bała się najbardziej. Maleństwo zaczęło płakać, czym oczywiście obudziło pana Ignacego. Ten zerwał się z sofy zdenerwowany i rozwścieczony jak stado byków.
-Co ten berbeć robi w moim domu?!-krzyknął na udającą uśmiech panią Mariannę.
-Myślałam, że ucieszysz się z gościa...
-Won! Won z nim!-krzyknął i wyrzucił z domu wiklinowy koszyk, a następnie swoją żonę
Pani Marianna z godnością się otrzepała, podniosła koszyk i ruszyła w drogę...


2. Niesprzyjający los.


  2. Niesprzyjający los.


 https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiOEYAJaDX0z-8TcXOBo9R4LQvsQof9uGn8J7NdVKzVdlqPjc8SWkotzOw2f0AnqW3GNFwX0GM4BAEdtkYe7ICi6km4XtT0x_6QGz7e2ElclzSRyGLbjz5GK7hdGcG-rnlVDgu-Q1mo0UA/s320/anime+baby.jpg  Kolejny dzień był dla państwa Cute najpiękniejszym w ich życiu. Mogli oni bowiem spędzać pierwsze chwile ze swoją nowo narodzoną córeczką. Długo zastanawiali się jak jej dać na imię i w końcu wspólnie postanowili dać  nazwać ją Amelka. Bardzo im się podobało, szczególnie dlatego, że przywiązywali ogromny sentyment do tego imienia. 

   Mała Amelka była śliczną dziewczynką o jaśniutkiej i delikatnej cerze oraz niebieskoszarych oczkach. Każdy kto przychodził w gości do państwa Cute, nie mógł oderwać od niej wzroku. Po roku dziewczynce urosły piękne, czarne włoski. Wyglądała cudownie. Nawet kuzynka pani Cute- Anna, bo tak miała na imię, nazwała ją Śnieżką, ponieważ przypominała jej bajkową księżniczkę. 
  26 kwietnia 1960 roku państwa Cute ponownie nawiedził komornik. Tym razem zabrał samochód i dał panu Henrykowi tydzień czasu na uregulowanie zaległych rachunków i zagroził zajęciem domu. Państwo Cute nie wiedzieli co począć w tej sytuacji.
- Nie oddam! Nie oddam mojego domu!- krzyczał pan Henryk
-Ależ drogi Henryku, jakoś to będzie. Poradzimy sobie. Nie martw się. - mówiła przez łzy  pani domu. - W takich sytuacja nie pomoże krzyk czy płacz
-Heleno, ale jak ty sobie to wyobrażasz? Mamy przecież półtora roczną córeczkę. 
-W najgorszym wypadku możemy sprzedać dom i przenieść się do mniejszego.
Tu nastała cisza. Obydwoje kilka lat temu przyrzekli sobie, że w tym domu wychowają swoje dzieci i będą w nim żyć aż do śmierci. 
-Masz rację Heleno, jakoś sobie poradzimy. Nie mówmy już teraz o tym, proszę cię.- powiedział cichym i smutnym głosem pan Cute i poszedł do salonu zaplić fajkę.

 Nagle, gdy pani Helena była w łazience, a pan Henryk w salonie rozlekł się płacz dziecka. Pan Cute, jak zwykle przewrażliwiony, wybiegł z salonu i czym prędzej udał się do pokoju córki. Okazało się  jednak, że mała Amelka nie płakała, tylko się śmiała, ponieważ bawiła się ze swoją ulubioną kociczkę- Bambusią. Pan Henryk roześmiał sie nagle i pogłaskał kotka po grzbiecie a córeczkę przytulił. Jednak w tym pośpiechu zapomniał zgasić fajkę, która wyleciała mu z rąk podczas gdy biegł do pokoju Amelki i upadła pod drzwi do łazienki. Po chwili dywan zaczął płonąć, a już nie długo ogień zajął pół domu. Pani Helena nic nie słyszała, ponieważ w tym czasie brała prysznic. Kiedy ogień zajął łazienkę, pani domu zaczęła krzyczeć i wołać męża. Pan Cute pobiegł do żony. To co zobaczył było straszne. Kobieta biegała po korytarzu i paliła się żywcem. Pan Henryk nie wytrzymał i upadł. Prawdopodobnie dostał zawału, albo po prostu zemdlał. Nie wiadomo, ale on też niestety spłonął. Ogień w szybkim tempie zaczął się przemieszczać schodami prowadzącymi do pokoju dziecka. Gdy tylko drzwi zaczęły płonąć, kot zaczął biec w stronę małego okienka, które wychodziło na sypialnię państwa Cute. Zrobił tak dlatego, ponieważ wiedział, że dziewczynka pobiegnie za nim. Kot obejrzał się, ale tak nie było. Dziecko zainteresowane ogniem zaczęło biec w jego stronę. Bambinka w ostatniej chwili zamiałczała głośno, co zwróciło uwagę dziewczynki na kota. Wreszcie zaczęła biec w stronę niego, ale kot, aby mieć pewność, że dziewczynka się nie odwróci złapał ją delikatnie zębami za ubranko i z ledwością wyprowadził z domu. Po chwili przyszła sąsiadka państwa Cute i oczom nie mogła uwierzyć. Kobieta aż się rozpłakała gdy pomyślała o tym, że mogło im się coś stać...


<cdn.>  

czwartek, 18 października 2012

1. Narodziny dziecka.

Był piękny, słoneczny, jasny dzień. Pąki rozwijały się już na kilkuletnich jabłoniach a małe zwierzątka budziły się z zimowego snu. Słońce świeciło niezwykle jasno, co mogł bardzo zmylić, gdyż temperatura na dworzu nie była zbyt wysoka. Z zachodu wiał bowiem chłodny, porywisty wiatr, wymęczony jednak całodniową pracą przez okres zimowy.
Pan i pani Cute cieszyli się z nadchodzących narodzin dziecka. Wiadomo, było iż narodzi ono się na dniach i jak sądził pan Cute, będzie to rosły chłopiec. Droga małżonka nie była jednak tego aż tak bardzo pewna. Szykowała ona bowiem potajemnie różowe sukieneczki i kokartki, jakich synowi nie wypadało by ubrać.
Jeszcze tego samego dnia do rodzinnego domu owego małżeństwa w odwiedziny przyjechała kuzynka, a raczej cioteczna siostra pani domu. Była to kobieta na domiar chciwa i przebiegła. Kochała jednak córkę swojej zmarłej ciotki i przy niej przybierała postawę łagodnej, miłej panienki. Jej tusza świadczyła o częstym podjadaniu między posiłkami.
-Moja droga Alusia!-powiedziała na przywitanie, tak jak miała to w zwyczaju mawiać, na początku każdego ich spotkania. Dziwiło to co niektórych, ponieważ droga pani Cute nie miała w cale na imię Alicja, ani w żaden inny sposób, by skrót od owego imienia mógł tak brzmieć. Miało to swoje podłoże w dawnej przygodzie tych przyjaciółek, której znajomość obecnie nie była nikomu potrzebna.
Oczywiście pan domu z gościnnością przywitał znajomą w mieszkaniu i prędko zaproponował herbatę i ciasteczka. Kłóciło to się z jego charakterem, gdyż nie przepadał on za osobami, o takim mniemaniu o sobie i spojrzeniu na świat, jak owa młoda kobieta.
Podwieczorek nie trwał zbyt długo, gdyż po pewnym czasie do drzwi ponownie zadzwonił dzwonek
-A któż to, Henryku?-zapytała spokojnie, zdziwiona pani Cute. Pan Henryk zerwał się z miękkiego fotela i powoli, po założeniu szlafroka zbliżył się do drzwi. Niespodziewanym gościem był komornik. Spotkanie owego człowieka nie było rzeczą ani spodziewaną, ani miłą domownikom.
-Słucham pana.-odrzekł niezwykle spokojnie właściciel willi.
-Ja w sprawie zaległych rachunków-odpowiedział ironicznie i szyderczo owy człowiek oraz podał panu domu do ręki bardzo wany dokument z adresem, na jaki należy zanieść zaległe pieniądze.
-Proszę pana! Proszę nam nie przeszkadzać! Już kolejny raz panu tłumaczę, że nie mamy rzadnych rachunków!-odrzekł zdenerwowany pan Henryk, trzymając jednak mocno karteczkę
-Jak sobie szanowny pan życzy! Nie zapłaci pan teraz, skonfiskujemy jutro samochód, po jutrze dom, a potem...
-Do widzenia panu!-odparł pan Cute i zamknął komornikowi drzwi przed nosem, mało co nie ucinając koniuszka wywiniętych wąsów.
Po powrocie do kobiet nie nacieszył się on spokojem i odpoczynkiem. Nastał bowiem moment wyczekiwany przez całą trójkę od bardzo dawna. Droga pani domu zaczęła bowiem rodzić. Pan Henryk pędem podbiegł to stacjonarnego telefony, będącego w tamtych czasach nie zwykłą nowością. Z pośpiechu udało mu się zgubić ulubioną fajkę, okulary oraz karteczkę, otrzymaną od komornika.
Już po chwili do domu pędem wpadł zasapany lekarz, dobry znajomy wszystkich mieszkańców miasteczka...
<ciąg dalszy nastąpi>